nazywaĹo siÄ Alpèasak, a jego eistaÄ byĹa Vaintè. WspominajÄ c tamte ospaĹe, gorÄ ce dni,
nazywaĹo siÄ Alpèasak, a jego eistaÄ byĹa Vaintè. WspominajÄ c tamte ospaĹe, gorÄ ce dni, ĹźaĹowaĹ, iĹź wĂłwczas nie przyglÄ daĹ siÄ baczniej ogromnemu miastu, nie poznaĹ lepiej, jak nim kierowano. ChoÄ siedziaĹ obecnie na miejscu eistai pod ĹcianÄ ambesed, na ktĂłrÄ padaĹy pierwsze promienie sĹoĹca, nie potrafiĹ rzÄ dziÄ tak jak ona. Tamta miaĹa asystentki, pomocnice, uczone, niezliczone fargi - on tylko kilku chÄtnych do pomocy, lecz maĹo przydatnych Sasku. Potrafili opanowaÄ jasne, moĹźliwe do powtĂłrzenia zadania, ktĂłre wykonywali, lecz Ĺźaden z nich nie zdoĹaĹ przenigdy pojÄ Ä zawiĹoĹci przeplatajÄ cych siÄ dziaĹaĹ, czyniÄ cych z miasta zĹoĹźonÄ jednoĹÄ. Sam wiedziaĹ o nich niewiele, lecz przynajmniej je sobie uĹwiadamiaĹ. MiÄdzy wszystkimi decyzjami istniaĹ obcy dla Kerricka zwiÄ zek. A do tego miasto odniosĹo blizny. W duĹźej mierze goiĹo je samo - lecz nie zawsze. Wielki pas roĹlinnoĹci wzdĹuĹź brzegu, nietkniÄty poprzez ogieĹ, zbrunatniaĹ po prostu czy też zmarniaĹ. ZwiÄdĹy drzewa, pnÄ cza, poszycie, Ĺciany czy też okna, skĹady czy też kwatery. ByĹy martwe. Kerrick nie mĂłgĹ nic na to poradziÄ. MoĹźna byĹo mimo wszystko zajÄ Ä siÄ zwierzÄtami, przynajmniej niektĂłrymi spoĹrĂłd nich. Gigantyczne neniteski czy też onetsensaty z pĂłl zewnÄtrznych nie wymagaĹy opieki, ponieważ ĹźywiĹy siÄ w naturalnym mokradle czy też dĹźungli. Sarny czy też jelenie pasĹy siÄ bez trudu, podobnie jak niektĂłre zwierzÄta rzeĹşne murgu. Inne musiaĹy byÄ karmione owocami, co teĹź nie sprawiaĹo kĹopotĂłw. Ale niektĂłrych stworzeĹ nie mĂłgĹ po prostu zrozumieÄ. owe zdychaĹy. Tarakasty pod wierzch byĹy naro-wiste, nie pozwalaĹy siÄ do siebie zbliĹźaÄ. Yilanè jeĹşdziĹy na nich, potrafiĹy je okieĹznaÄ, ale Kerrickowi siÄ to nie udaĹo. Nie jadĹy trawy, mogĹy wiÄc byÄ miÄsoĹźerne, ale gdy dawano im miÄso, zaczynaĹy ryczeÄ czy też rzucaÄ je na ziemiÄ. GĹodne zdychaĹy. Podobnie jak czy też ocalaĹe uruktopy na odlegĹym, podmokĹym polu. owe oĹmio-nogie stworzenia hodowano dla przewoĹźenia fargi, nie nadawaĹy siÄ chyba do niczego innego. Gdy podchodziĹ do nich, przyglÄ daĹy mu siÄ szklistymi oczyma, nie uciekaĹy ani nie atakowaĹy. OdmawiaĹy przyjmowania karmy, nawet wody. ZobojÄtniaĹe cicho padaĹy czy też ginÄĹy po kolei. W koĹcu mimo wszystko Kerrick stwierdziĹ, Ĺźe jest to miasto Tanu, Ĺźe nie naleĹźy juĹź do Yilanè. Ludzie zachowajÄ to, co im jest odpowiedzialny, nie bÄdÄ siÄ martwiÄ resztÄ . Ta decyzja uĹatwiĹa trochÄ pracÄ, lecz mimo to zajÄcia trwaĹy codziennie od Ĺwitu do zmierzchu, przerywane trwajÄ cymi czÄsto do późna w noc naradami. MiaĹ wiÄc powody, by zapomnieÄ o zmianach pĂłr roku na mroĹşnej pĂłĹnocy, straciÄ rachubÄ dni w tym gorÄ cym, niemal stałym klimacie. Nie zauwaĹźyĹ koĹca zimy, tylko późnÄ wiosnÄ pomyĹlaĹ powaĹźniej o sammadach. oraz o Armun. RefleksjÄ pobudziĹo przybycie pierwszych niewiast Sasku, na ich widok poczuĹ siÄ winnym zapomnienia. W tym gorÄ cym klimacie trudno byĹo pamiÄtaÄ o porach roku. Kerrick wiedziaĹ, Ĺźe mandukto udzielajÄ róşnych rad czy też poszukaĹ pomocy u Sanone. - LiĹcie przenigdy tu nie opadajÄ - powiedziaĹ Kerrick - a owoce dojrzewajÄ poprzez okrÄ gĹy rok. Trudno rozeznaÄ siÄ w czasie. Sanone siedziaĹ na sĹoĹcu ze skrzyĹźowanymi nogami, chĹonÄ c ciepĹo. 3 - To prawda - powiedziaĹ. - SÄ mimo wszystko inne sposoby oznaczania pĂłr roku. MoĹźna to czyniÄ, obserwujÄ c ksiÄĹźyc, jak roĹnie czy też maleje, ĹledzÄ c jego modyfikacje. SĹyszaĹeĹ o tym? - Alladjex coĹ mĂłwiĹ na ten temat, to wszystko, co wiem. Sanone prychnÄ Ĺ pogardliwie na ten prymitywny szamanizm czy też wygĹadziĹ przed sobÄ piasek. ZnaĹ wszystkie tajemnice ziemi czy też nieba. Palcem wskazujÄ cym wyryĹ dokĹadnie na piasku kalendarz ksiÄĹźycowy. - Tu czy też tu sÄ 2 ksiÄĹźyce zmian. ĹmierÄ dekady, ĹmierÄ Zimy. OdtÄ d dni siÄ wydĹuĹźajÄ , stÄ d noce stajÄ siÄ coraz ciemniejsze. PatrzyĹem na wschodzÄ cy ubiegĹej nocy ksiÄĹźyc, byĹ w nowiu; znaczy to, Ĺźe jesteĹmy w tym miejscu jego